niedziela, 21 kwietnia 2013

Przychodzi baba do… dziekanatu


Dobrze pamiętam te czasy, kiedy sama będąc studentką drżałam przed drzwiami dziekanatu.W gorących okresach roku akademickiego kolejka była tak długa, że stanie nawet 2, 3 godzin nie gwarantowało  dostania się do środka. Również bardzo dobrze pamiętam to lodowate spojrzenie pani R. – pełne gniewu, nienawiści i, cóż trzeba przyznać  to szczerze,  mordu.  Zdarzało się, że po 2 godzinach stania w kolejce, gdy od wyczekiwanej  wizyty dzieliły mnie tylko 2,3 osoby, ochrypły ale stanowczy i groźny głos pani R. oznajmiał „Trzynasta! zamknięte!”.  Nie było zmiłuj, nic nie pomagało – żadne tłumaczenie nie było w stanie zmiękczyć stalowego serca pani R. Samo wspomnienie tych czasów wzbudza wiele emocji ale również teraz, z perspektywy czasu, wiele uśmiechu (znajomości kolejkowe i komentarze, wymiana ploteczek  na temat  profesorów – bezcenne!).  Takie jest moje pierwsze wspomnienie i kontakt z babą z dziekanatu. Kiedy sama zajęłam takie stanowisko wiele razy wspominałam panią R. obawiając się, że klątwa (tak, tak) dopadnie i mnie.  Z własnego doświadczenia  na swój sposób teraz  potrafię nawet wytłumaczyć zachowanie pani R. (o zgrozo, blisko mi do ideału)  i w momentach krytycznych nawet ja, uosobienie spokoju, mam ochotę  wybuchnąć  - jednak kołaczące się w głowie słowa „trzynasta! zamknięte!” dodają kolejną porcję energii. Oczywiście takich R. w zacnym gronie moich koleżanek po fachu jest więcej. Niedawno miałam niewątpliwą przyjemność poznania jednej z nich. Otóż, w moje ręce trafiła zagubiona legitymacja studentki innego wydziału. Jako że, budynek znajduje się niedaleko postanowiłam odnieść legitymację osobiście a zarazem poznać „koleżankę”. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zapukawszy weszłam do środka (po godzinach przyjęć a jakże) i zdążyłam powiedzieć jedynie „dzień do..”. Z mojego założenia sympatyczna koleżanka sympatyczną się nie okazała, obrzuciła mnie srogim spojrzeniem po czym wycedziła „przerwała mi pani, proszę czekać na zewnątrz!”. No fakt, może młodo wyglądam ale do cholery, nie wie kim jestem ani w jakiej sprawie przychodzę. Wrodzony spokój (przekleństwo w zdaniu poprzednim wykorzystuję celowo na podkreślenie wielkości moje zdziwienia) a zarazem ciekawość dalszych reakcji, podyktowały wycofanie się i spokojne oczekiwanie aż pani skończy. Po pewnym czasie słyszę „no słucham panią” – pyta dalej srogi głos. Wyjaśniam więc kim jestem i po co przychodzę z wizytą… i co się dzieje? Mam wrażenie, że moje słowa są magią, niczym zaklęcie wywołują na tej kamiennej twarzy uśmiech, zmieniają jej głos na ciepły i serdeczny – kobieta uśmiecha się i dziękuje za fatygę. Żegnam się i wychodzę, misja spełniona ale w głowie tylko jedna myśl „co za baba!”    

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Tzw. dzień wewnętrzny


Przy drzwiach do dziekanatu umieszczona jest zazwyczaj tabliczka z godzinami  przyjmowania studentów. Przeważnie w jeden dzień w ciągu tygodnia dziekanat jest nieczynny lub opisany enigmatycznie jako tzw. dzień wewnętrzny. Co to takiego?  
W opinii większości studentów: baby mają wolne! Zgodnie z tą teorią, tydzień pracy baby z dziekanatu to zaledwie 4 dni w tygodniu. Co więcej, baba nie napracuje się za wiele bo siedzi za biurkiem tylko w godzinach 10-13 po czym bierze torebkę w rękę, odstawia kubeczek  po kawie, maluje usta szminką i kończy pracę. Czy taka praca to nie bajka??  A jakby tak ktoś chciał podać podanie poza godzinami to…o zgrozo! Lepiej nie pukać – baba  nie przyjmie, wredna, złośliwa – do domu jej spieszno.
Powyższy opis nie jest wytworem mojej imaginacji i nie ma w nim odrobiny przesady. Skarbnicą wiedzy w tym jak i w wielu innych przypadkach jest chociażby podróż środkami komunikacji miejskiej. Nie trzeba specjalnego wysiłku żeby wsłuchać się w rozmowy studentów, bo chcąc nie chcąc przynajmniej połowa autobusu jest mocno w to zaangażowana. Pozwala mi to odkryć wiele, skądinąd jakże ciekawych i zaskakujących, szczegółów i  tajników mojej pracy – ale to obszerny materiał na inny, odrębny post.  Wracając do dzisiejszego tematu, pragnę uspokoić i wyjaśnić - dzień wewnętrzny jest dniem pracy jak każdy inny i baba pracuje przez minimum 8 godzin. Czas ten przeznaczony jest na uporządkowanie dziesiątek podań, przygotowanie obron prac magisterskich czy innych tego typu spraw. Dziekanat  w którym ja urzęduje również ma taki dzień, jednak przez większą część roku jest on normalnym dniem przyjęć i sami studenci nie zauważają różnicy. Oczywiście zdarzają się wyjątki, kiedy to studenci  pierwszego (zazwyczaj) roku proszeni o dostarczenie brakującego podania lub dokumentu w ten właśnie dzień  pytają „a to panie będą jutro pracować?”. Początkowo pytanie wywoływało obustronne zdziwienie, jednak teraz, po głębokim wdechu spokojnie wyjaśniam – mimo to ciągle spotykam się z niedowierzającym „achaa”.