poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Tzw. dzień wewnętrzny


Przy drzwiach do dziekanatu umieszczona jest zazwyczaj tabliczka z godzinami  przyjmowania studentów. Przeważnie w jeden dzień w ciągu tygodnia dziekanat jest nieczynny lub opisany enigmatycznie jako tzw. dzień wewnętrzny. Co to takiego?  
W opinii większości studentów: baby mają wolne! Zgodnie z tą teorią, tydzień pracy baby z dziekanatu to zaledwie 4 dni w tygodniu. Co więcej, baba nie napracuje się za wiele bo siedzi za biurkiem tylko w godzinach 10-13 po czym bierze torebkę w rękę, odstawia kubeczek  po kawie, maluje usta szminką i kończy pracę. Czy taka praca to nie bajka??  A jakby tak ktoś chciał podać podanie poza godzinami to…o zgrozo! Lepiej nie pukać – baba  nie przyjmie, wredna, złośliwa – do domu jej spieszno.
Powyższy opis nie jest wytworem mojej imaginacji i nie ma w nim odrobiny przesady. Skarbnicą wiedzy w tym jak i w wielu innych przypadkach jest chociażby podróż środkami komunikacji miejskiej. Nie trzeba specjalnego wysiłku żeby wsłuchać się w rozmowy studentów, bo chcąc nie chcąc przynajmniej połowa autobusu jest mocno w to zaangażowana. Pozwala mi to odkryć wiele, skądinąd jakże ciekawych i zaskakujących, szczegółów i  tajników mojej pracy – ale to obszerny materiał na inny, odrębny post.  Wracając do dzisiejszego tematu, pragnę uspokoić i wyjaśnić - dzień wewnętrzny jest dniem pracy jak każdy inny i baba pracuje przez minimum 8 godzin. Czas ten przeznaczony jest na uporządkowanie dziesiątek podań, przygotowanie obron prac magisterskich czy innych tego typu spraw. Dziekanat  w którym ja urzęduje również ma taki dzień, jednak przez większą część roku jest on normalnym dniem przyjęć i sami studenci nie zauważają różnicy. Oczywiście zdarzają się wyjątki, kiedy to studenci  pierwszego (zazwyczaj) roku proszeni o dostarczenie brakującego podania lub dokumentu w ten właśnie dzień  pytają „a to panie będą jutro pracować?”. Początkowo pytanie wywoływało obustronne zdziwienie, jednak teraz, po głębokim wdechu spokojnie wyjaśniam – mimo to ciągle spotykam się z niedowierzającym „achaa”.    

1 komentarz: